Kiedy znalazłam się w WŻCh dowiedziałam się, że grupa do której weszłam podjęła adopcję serca dziewczynki z Indii, z ośrodka opieki nad trędowatymi w Jeevodaya. Pamiętam, że kiedyś dostałyśmy z Jeevodaya zdjęcia dziewczynki. Zastanawiałam się wówczas, co ona może sobie myśleć, wiedząc, że ktoś nieznajomy ją wspiera. I oto teraz, w artykule z Płockiego wydania Gościa Niedzielnego, trafiłam na piękne świadectwo misjonarki z Kamerunu:
>> Dzieci po śmierci rodziców są przyjmowane do rodzin, gdzie funkcjonują jako siła robocza. Od czterech lat prowadzimy adopcję serca na odległość. W tym roku mamy ponad 400 dzieci w adopcji, które mają zapewnione pójście do szkoły, dożywienie i leczenie. Bardzo często na Mszy Św. widzę, jak te maluchy trzymają w rękach zdjęcia swoich rodziców z adopcji serca. Ściskają je tak, że zdjęcia stają się mokre i niewyraźne. Zapytałam pewne dziecko, czemu to robi. Odpowiedziało: "Dziecko powinno być zawsze z mamą." Pamiętam, jak pewien bystry chłopczyk zaptał mnie: "Możesz mi powiedzieć, jak to się mogło stać, że ktoś, kto mnie wcale nie widział, tak mnie pokochał, że ja wszystko mam?"
(fragment rozmowy z s. Teodorą Grudzińską, misjonarką z Kamerunu; rozmawiala Agnieszka Kocznur; Gość Płocki 17.X.2010 nr 41/87)
Przyznam, że mnie się ścisnęło serce.
Monika